Generalnie nie jestem wielkim smakoszem słodkich rzeczy. Ale czasem zdarza się wyjątek, który kompletnie burzy mój kulinarny światopogląd. I właśnie coś takiego wydarzyło się podczas wizyty u naszych znajomych w Hull. Marta, postawiła na stole swoje dzieło: pieczony sernik Biscoff. Smak był absolutnie fenomenalny – nie za słodki, z cudowną korzenno-karmelową nutą. To było jedno z tych ciast, które smakowało nawet komuś, kto za ciastami nie przepada.
Ten smak tak mnie zafascynował, że po powrocie zacząłem czytać o tych ciasteczkach. Okazuje się, że mają niesamowitą historię! Wszystko zaczęło się w 1932 roku, kiedy belgijski piekarz Jan Boone stworzył przepis na kruche ciastka o charakterystycznym smaku cynamonu i korzeni. Belgowie tradycyjnie podawali je do kawy, stąd wzięła się późniejsza nazwa Biscoff, czyli połączenie słów "biscuit" (ciastko) i "coffee" (kawa). Ten smak stał się tak kultowy, że w latach 80. firma Lotus wprowadziła na rynek krem ciasteczkowy, który dziś jest gwiazdą tego przepisu.
Z tą wiedzą i przepisem od Marty stanąłem przed odwiecznym dylematem. Z jednej strony ten niesamowity smak, a z drugiej… piekarnik i ciasto. Powiedzmy sobie szczerze, ja i pieczenie ciast to nie jest dobrana para. Nie moja bajka. Postawiłem więc na hołd dla tej belgijskiej tradycji na własnych zasadach – bez pieczenia. Sernik na zimno, który łączy w sobie wszystko, co najlepsze w Biscoff, w najprostszej możliwej formie.